My Roses for Janusz Janik, The Unsung Hero Who Taught Me Everything
Polska wersja poniżej.
They say we’re supposed to give people their roses while they can still smell them. This is my bouquet.
I’m Justyna Kedra, and I’m the founder of WERULE. For years, in countless interviews, I've asked other founders a simple question: "Did you come from entrepreneurial parents? Did that make your decision to become one easier?"
The answer was, almost universally, yes. And I always followed up by saying that I hadn't. That I didn't grow up with that kind of role model.
I was so, profoundly wrong.
I had just been looking in the wrong places. My biological parents were not the blueprint. My mother spent her life complaining about the opportunities she never had, forever a victim in a story she refused to rewrite. My father didn’t care.
The man who shaped me, the man who built my world, was my step-dad, Janusz Janik. He is my dad, through and through, even though to this day I still, with some unshakeable childhood formality, call him "Mr./Sir." This is a love letter to him.
A Rebel with a Cause
To understand Janusz, you have to understand his history. It’s a lesson in resilience, rebellion, and building a life on your own terms. He had a hard life, but he also somehow made it an amazing and a free one.
His mom, Zosia, was the original "fashion baddie"—a fabulous Polish mom in Krakow, always stylish, always smoking, and impossibly strong. His dad was super chill. Janusz, for his part, was a rebel.
He has the most incredible stories from the occupation, but his true "Main Character Era" began as a university student. He actively fought the communists, throwing rocks at their cars and organizing to liberate the country. He was a true free spirit. The authorities, naturally, hated him. They hunted him from university to university until, eventually, there were no more universities in Krakow that would accept him. He had to flee Poland and landed in Chicago with his uncle.
This is the man who, along with his biological son—my 100% brother—would form my world. The three of us. A ride-or-die family. A small, strong unit built on a foundation of unshakeable loyalty.
My "Apprenticeship" at the Chicest Office in Chicago
This is where my old "I'm not from entrepreneurs" story falls apart.
I moved to Chicago in the 8th grade, but for years before that, I flew as an unaccompanied minor for every Christmas and summer vacation. It was terrifying. But the trauma wasn't the flight; it was the return. Every time I had to go back to Poland, I would cry so hard. I was going back to a hell that no one else knew about.
My time in Chicago was my refuge, and I spent almost all of it with him. My mom was jealous, but how could I not? I spent my childhood as his tiny, adoring "secretary."
He was a serial entrepreneur in the truest sense. Before the community office I knew so well, he bought a full-sized tour bus and ran a business taking Polish people on trips all around the United States. He loved that era—the freedom of the open road, the adventure.
The business I grew up in, though, was his main one: he was a fairy godmother to a generation of Polish aunties, uncles, and new immigrants. He did their taxes, navigated the IRS, booked their travel, handled legal papers, and filed their post office forms. He was a one-man-band of community service.
And his office? It was a lesson in "Tech Chic" before the term ever existed. It was gorgeous. Corner wooden tables, really nice chairs, funny posters, and iconic Hollywood movie posters. And he always, always, had a fresh batch of magazines. To this day, he subscribes to Vogue, Harper's Bazaar, and Vanity Fair.
I had a blast. I’d bring clients water, I'd answer the phone and take notes, and I’d pretend to create documents on a typewriter. I’d go across the street to a Greek place and get us both lunch.
The Man, The Mentor, The Icon
At home, he is just as iconic. He's chill, loving, and has the most insane memory I've ever encountered. He loves to discuss the news, culture, and politics. My favorite thing to do with him is just watch movies. And he's a huge fan of the Sanremo music festival. He watches it religiously every single year, and what I love is that he has a deep appreciation for both the classic old Italian songs and the modern ones. Janusz Janik is chic!
Our house was, and still is, always full of people. He was born in 1945, and he is still working. Not for money, but because he has a profoundly good heart. He genuinely, deeply cares for people.
The knowledge and unspoken love he gave me is irreplaceable. I had two shitty biological parents, but he made up for it times a billion. He healed me, and he keeps healing me every day.
I'd give him everything, and I try, but I know time is the most important thing we have.
So, thank you, God, for Janusz Janik.
Thank you for teaching me how to care for other people. Thank you for teaching me, by example, how to truly be an entrepreneur. Thank you for teaching me how to have my own opinion, and just as importantly, how to voice it. Thank you for teaching me to be curious, to love the beauty of brands—his favorites were always Meissen, Baccarat, and Lalique crystal. Thank you for existing. I hope we can make so many more memories together.
Polska Wersja:
Moje róże dla Janusza Janika. Prawdziwego przedsiębiorcy, który nauczył mnie wszystkiego.
Po Angielsku mówi się, że powinniśmy dawać ludziom róże, póki jeszcze mogą poczuć ich zapach. To jest mój bukiet.
Nazywam się Justyna Kedra i jestem założycielką WERULE. Przez lata, w niezliczonych wywiadach, zadawałam innym przedsiębiorcom proste pytanie: „Czy pochodzicie z przedsiębiorczych rodzin? Czy to ułatwiło wam decyzję o starcie?”
Odpowiedź, niemal bez wyjątku, brzmiała: tak. A ja zawsze dodawałam, że ja nie. Że nie dorastałam z takim wzorem do naśladowania.
Jak bardzo, jak głęboko się myliłam.
Po prostu szukałam w niewłaściwych miejscach. Moi biologiczni rodzice nie byli wzorem do naśladowania. Moja matka spędziła życie narzekając na brak szans, wiecznie odgrywając ofiarę w historii, której nie chciała napisać na nowo. Mój ojciec... cóż, jego nie obchodziłam.
Mężczyzną, który mnie ukształtował, który zbudował mój świat, był mój ojczym, Janusz Janik. Jest moim tatą, na wskroś, mimo że do dziś, z jakimś niezachwianym dziecięcym formalizmem, wciąż zwracam się do niego „Pan”... To jest list miłosny do niego.
Buntownik z misją
Aby zrozumieć Janusza, trzeba poznać jego historię. To lekcja odporności, buntu i budowania życia na własnych zasadach. Miał trudne życie, ale jakimś cudem uczynił je także niesamowitym i wolnym.
Jego mama, Zosia, była... cóż, była ikoną. Fantastyczna polska mama z Krakowa, zawsze stylowa, zawsze z papierosem, niesamowicie silna. Pamiętam wizyty u nich w mieszkaniu niedaleko centrum Krakowa. Jego tata był po prostu super wyluzowany. Janusz, ze swojej strony, był buntownikiem.
Ma najwspanialsze opowieści z czasów okupacji, ale jego prawdziwy rozdział rozpoczął się w czasach studenckich. Aktywnie walczył z komunistami, rzucając kamieniami w ich samochody i organizując się, by wyzwolić kraj. Był prawdziwym wolnym duchem. Władza, co naturalne, nienawidziła go. Ścigali go od uniwersytetu do uniwersytetu, aż w końcu w Krakowie nie było już uczelni, która by go przyjęła. Musiał uciekać z Polski i wylądował w Chicago u swojego wujka.
To jest człowiek, który wraz ze swoim biologicznym synem – moim bratem na 100% – stworzył mój świat. Kocham ich obu tak bardzo. Cała nasza trójka. Rodzina gotowa skoczyć za sobą w ogień. Mała, silna komórka zbudowana na fundamencie niezachwianej lojalności.
Moja „praktyka” w najbardziej szykownym biurze w Chicago
I to tutaj moja stara śpiewka o „braku przedsiębiorczych korzeni” kompletnie się rozpada.
Przeprowadziłam się do Chicago w 8. klasie, ale przez lata wcześniej latałam tam jako „unaccompanied minor” (dziecko podróżujące bez opieki) na każde Boże Narodzenie i letnie wakacje. To było przerażające. Ale traumą nie był lot; był nią powrót. Za każdym razem, gdy musiałam wracać do Polski, płakałam tak strasznie. Wracałam do piekła, o którym wtedy nikt nie wiedział.
Mój czas w Chicago był moim azylem, a ja spędzałam go prawie wyłącznie z nim. Moja mama była zazdrosna, ale jak mogłoby być inaczej? Spędziłam dzieciństwo jako jego mała, uwielbiająca go „sekretarka”.
Był seryjnym przedsiębiorcą w najprawdziwszym tego słowa znaczeniu. Zanim jeszcze powstało biuro, które tak dobrze znałam, kupił duży autokar turystyczny i prowadził firmę organizującą wycieczki dla Polaków po całych Stanach Zjednoczonych. Uwielbiał tamten czas – wolność otwartej drogi, przygodę.
Biznes, w którym ja dorastałam, był jednak jego głównym dziełem: był jak dobra wróżka dla pokolenia polskich ciotek, wujków i nowych imigrantów. Pomagał w podatkach, poruszał się po urzędzie skarbowym (IRS), rezerwował podróże, zajmował się dokumentami prawnymi i formularzami na poczcie. Był jednoosobową orkiestrą pomocy społecznej.
A jego biuro? To była lekcja stylu i nowoczesności na długo przed erą „Tech Chic”. Było przepiękne. Narożne drewniane stoły, naprawdę ładne krzesła, zabawne plakaty i kultowe plakaty z hollywoodzkich filmów. I zawsze, absolutnie zawsze, świeży zestaw magazynów. Do dziś prenumeruje Vogue, Harper's Bazaar i Vanity Fair.
Bawiłam się świetnie. Przynosiłam klientom wodę, odbierałam telefony i notowałam, udawałam, że tworzę dokumenty na maszynie do pisania. Chodziłam też po drugiej stronie ulicy do greckiej knajpki i przynosiłam nam obu lunch.
Człowiek, Mentor, Ikona
W domu jest równie ikoniczny. Wyluzowany, kochający, uwielbia dyskutować o najnowszych wiadomościach, kulturze i polityce i ma najbardziej niesamowitą pamięć, jaką kiedykolwiek spotkałam. Jedną z moich ulubionych rzeczy jest po prostu oglądanie z nim filmów. Jest też wielkim fanem festiwalu w Sanremo. Ogląda go religijnie każdego roku i – co uwielbiam – ma głębokie uznanie zarówno dla klasycznych starych włoskich piosenek, jak i tych zupełnie nowoczesnych. Janusz Janik jest po prostu szykowny!
Nasz dom był i jest zawsze pełen ludzi. Urodził się w 1945 roku i nadal pracuje. Nie dla pieniędzy, ale dlatego, że ma głęboko dobre serce. Autentycznie, głęboko zależy mu na ludziach.
Wiedza i niewypowiedziana miłość, którą mi dał, są niezastąpione. Miałam dwójkę beznadziejnych biologicznych rodziców, ale on wynagrodził mi to miliard razy. Uleczył mnie i leczy mnie każdego dnia.
Oddałabym mu wszystko i staram się to robić, ale wiem, że czas jest najważniejszą rzeczą na świecie.
Więc, dziękuję Ci, Boże, za Janusza Janika.
Dziękuję Ci za to, że nauczyłeś mnie, jak dbać o innych ludzi. Dziękuję, że pokazałeś mi, na własnym przykładzie, jak być prawdziwym przedsiębiorcą. Dziękuję, że nauczyłeś mnie mieć własne zdanie i, co równie ważne, jak je wyrażać. Dziękię, że nauczyłeś mnie być ciekawą, kochać piękno marek – Twoje ulubione to zawsze kryształy i porcelana Meissen, Baccarat i Lalique. Dziękuję, że jesteś. Mam nadzieję, że uda nam się stworzyć jeszcze wiele wspólnych wspomnień.